Dwa tygodnie września miałam okazję spędzić w Izraelu, oddelegowana tam na seminarium organizowane przez Yad Vashem, w ramach Międzynarodowej Szkoły Nauczania o Holokauście. Projekt edukacyjny przeznaczony jest dla nauczycieli z różnych krajów, którzy przyjeżdżają do instytutu Yad Vashem w Jerozolimie, gdzie poznają bliżej historię i kulturę Żydów, dramatyczne wydarzenia czasów Zagłady oraz kręte drogi powrotu do życia po zakończeniu II wojny światowej. Dwutygodniowe warsztaty stanowią wyjątkową możliwość poznawczą, szczególnie dla Polaków, dla których dyskusje na temat Holokaustu są zarówno bardzo ważne jak i, ze względu na naszą historię w wieku XX, niezwykle trudne. Niewątpliwie udział w seminarium pozwala lepiej istotę judaizmu, wielowątkowość i złożoność kultury żydowskiej, niuanse życia codziennego we współczesnym państwie izraelskim, jak również szereg aspektów związanych z antysemityzmem, historią prześladowań Żydów i tragicznymi konsekwencjami nazistowskiej decyzji o „Ostatecznym Rozwiązaniu”.
Seminarium dedykowane dla Polaków zostało dodatkowo wzbogacone o wycieczki, pozwalające odwiedzić miejsca niezwykle ważne zarówno dla historii narodu Izraela jak i dla katolików. W efekcie mieliśmy możliwość zobaczenia Masady, będącej dla Żydów symbolem bohaterskiej walki i oporu wobec Rzymian, Nazraetu ze świątynią Zwiastowania, Kafarnaum, znanego z licznych cudów Chrystusa, Góry Błogosławieństw gdzie Chrystus wygłosił słynne osiem błogosławieństw, góry Tabgha, gdzie nastąpiło wg Ewangelii cudowne rozmnożenie chleba i ryb, a także miejsca nad Jordanem, gdzie wg opisów biblijnych miał się odbyć chrzest Chrystusa. Samodzielnie, w kilka osób, pojechaliśmy też podczas jednego z wolnych popołudni na przedmieścia Jerozolimy do Ain Karem, gdzie podobno dorastał Jan Chrzciciel, a Matka Boska odwiedzała swoja kuzynkę Elżbietę.
Do tego wszystkiego atrakcją czysto turystyczną był wyjazd nad Morze Martwe, słynne z cennych minerałów, które podobno odpowiednio wklepywane w ciało zapewniają alabastrową skórę i co najmniej drugą młodość (nie potwierdziłam tej hipotezy organoleptycznie, ale niewątpliwie unoszenie się jak korek w potwornie zasolonej wodzie stanowi doświadczenie niesprowadzalne do żadnej wcześniej znanej mi formy wodnej rekreacji).
Wszystkie te wyprawy bladły jednak przy grupowych i samotnych wędrówkach po Jerozolimie. Stare Miasto nadal pozostaje opasane murami pamiętającymi czasy Chrystusa. Podobnie jak wszystkie budynki powstały one przy wykorzystaniu kamienia jerozolimskiego, materiału który w oślepiającym świetle dnia połyskuje olśniewającą bielą, a pod wieczór, chwytając ostatnie promienie zachodzącego słońca koi zmęczony wzrok wszystkimi odcieniami starego złota. Wędrując ciasnymi uliczkami Starego Miasta można się zastanawiać gdzie bije serce Jerozolimy? Przy Ścianie Płaczu – jedynych reliktach słynnej świątyni żydowskiej stawianej olbrzymim wysiłkiem po powrocie z niewoli babilońskiej i zniszczonej przez Rzymian w 70 r. ne? Pod złotą Kopułą Skały – w meczecie, który powstał na miejscu tej świątyni na rozkaz kalifa Abad al-Malika ok. 691 r.? A może wśród ciemności i kadzideł bazyliki Grobu Pańskiego, stojącej na miejscu śmierci, pochówku i zmartwychwstania Chrystusa? A może w każdym z tych miejsc po trochę? I jeszcze wśród ciasnych uliczek, niekończących się schodów i niewielkich domów przytulonych do siebie, gwarnych setkami rozmów i rozmigotanych tęcza barw rożnych produktów sprzedawanych na każdej wolnej przestrzeni? Nawoływania sprzedawców, zapach przypraw, stukot obcasów na wyślizganym przez stulecia bruku, którego starożytność potwierdzać ma przytwierdzona do ściany domu tabliczka z nazwą ulicy: Via Dolorosa – droga Męki Pańskiej… To one tworzą tkankę nerwową tego niezwykłego, przesiąkniętego historią miejsca.
Przemierzałam nieraz te ulice liczące setki lat, patrząc na mury pamietające bohaterów biblijnych i myśląc o pokoleniach, dla których Jerozolima stanowiła centrum wszechświata. Czym stała się dla mnie? Punktem wyjścia czy punktem dojścia? Mityczne niemal miejsce, naznaczone piętnem wichrów historii i ja na chwilę w tym wszystkim zanurzona… Spacerując po tych zaułkach mogłam tylko próbować tak uchwycić tą wyjątkową atmosferę miejsca, by jej późniejsze przywoływanie stało się kamieniem milowym moich wędrówek, podejmowanych zarówno przed siebie jak i w głąb siebie.
Wyjazd na seminarium w Yad Vashem miał pomóc mi lepiej poznać kulturę i historię Żydów, przede wszystkim ta najdramatyczniejszą. Być może o datach, faktach i wydarzeniach można uczyć wszędzie, niekoniecznie w Yad Vashem. Ale by zrozumieć, czym była przeszłość, może trzeba dotknąć też teraźniejszości, by ocalić przed zapomnieniem to wymyka się pamiętaniu może trzeba poczuć dym szabasowych świec, usłyszeć śpiew mężczyzn w synagodze, dotknąć palcami zimnego kamienia Grobu Pańskiego i chropowatej kory drzew oliwnych w ogrodzie Getsemani. Czas spędzony w Jerozolimie, w tym miejscu przez które wielokrotnie przetoczył się wicher historii usiłując unicestwić kolejne pokolenia wraz z reliktami ich wiary, wzruszeń i nadziei pozwala snuć niekończące się, wielowarstwowe refleksje. Myślę, że każdemu kto tu przybywa, Jerozolima wyda się nieco inna, pozostawi inny osad w duszy. Ale na pewno nikt nie wyjedzie stąd nieporuszony i być może to jest najcenniejsza rzecz, jakiej doświadczyłam dzięki tej podróży. Czego wszystkim wybierającym się w tamtym kierunku życzę.
Agata Rusnak-Kozłowska