W dniach 7-11 października 2015 r. uczniowie dwóch wrocławskich liceów, LO IV oraz LO VII, mieli okazję wziąć udział w wycieczce dydaktycznej do Wenecji. Trzydniowy pobyt miał za zadanie przybliżyć im najsłynniejsze zabytki weneckie jak również pozwolić na obejrzenie słynnych Biennali Sztuki Współczesnej. Niezwykle ambitny program, obejmujący wejścia do szeregu kościołów, pałaców i muzeów pozwolił zapoznać się uczestnikom z dorobkiem artystycznym miasta począwszy od okresu romanizmu aż po wiek XIX. Chociaż tryb wyjazdu wielokrotnie przypominał obóz kondycyjny, magia miejsca ewidentnie impregnowała uczniów na zmęczenie i tradycyjne wyjazdowe problemy fizjologiczne. Ku zdumieniu nas, opiekunów, obyło się bez molestowania w stylu: „daleko jeszcze?”, „kiedy bedzie czas wolny?”, „czy musimy tu wchodzić?” oraz nieśmiertelnego „gdzie jest toaleta?”. Najwyraźniej czar Wenecji pokonał przyziemność każdej szkolnej wycieczki.
Zwykle wyjazdy takie wymagają krótkiego opisu, którego spreparowania, jako organizatorka wycieczki, ochoczo się podjełam. Pozwolę sobie jednak odejść od tradycyjnej formy chronologicznych zapisów z podróży, idąc w stronę „myśli nieuczesnanych” i refleksji może ciut osobistych. Myślę jednak, że ci, którzy mieli możliwość uczestniczyć w wyjeździe, odczucia tu prezentowane przynajmniej częściowo podzielają i znajdą wśród nich kilka swoich własnych intuicji, tych zaś którzy nie pojechali, może ta forma bardziej zainteresuje niż suche sprawozdanie z „wycieczkowego frontu”.
W 1495 r. francuski kronikarz Philippe de Commynes zanotował: „Wenecja jest najwspanialszym z miast jakie kiedykolwiek widziałem, najbardziej gościnnym dla posłów i cudzoziemców, i rządzonym najmądrzej. (…) Wielki był mój zachwyt, gdy oglądałem to miasto i widziałem tyle dzwonnic i klasztorów, i gmachów, a wszystko to na wodzie; a ludzie, by udać się tu czy tam nie mają innych środków niż łodzie, których – myślę – jest ze trzydzieści tysięcy, ale są one dość małe…” Chociaż słowa te liczą sobie ponad połowę milenium, wyrażone w nich oczarowanie tym niebywałym cudem urbanistycznym i architektonicznym jakim niewątpliwie do dziś dnia pozostaje Wenecja, nadal pobrzmiewa w opiniach osób, które doń przybywają. Dziś miasto na lagunie przyciaga turystów wspaniałymi zabytkami, stanowiącymi świadectwo jego wielowiekowej świetności, natomiast dzięki Biennalom Sztuki Współczesnej zyskało rangę jednej z najważniejszych na świecie przestrzeni, w której prezentowane są najbardziej aktualne nurty i prądy, detrminujące oblicze współczesnych działań artystycznych. W efekcie tradycja i przeszłość przenikają się z najświeższymi projektami artystycznymi tworząc niezapomnianą kakofonię kolorów, dźwięków i wrażeń. Te wyjatkowe mariaże oddziałują szczególnie mocno w sytuacjach gdy awangardowe instalacje wprowadzane zostają do wnętrz historycznych, starych pałaców i kamienic. Zmurszałe, kruszące sie ze starości mury wiekowych domów, wciąż kryjące w plątaninie ciemnych korytarzy i sal echa dawnego blichtru, prowadzą w efekcie niemy dialog z nowoczesnymi aranżacjami. Prace współczesnych artystów podobnie bowiem jak pałace,w których są prezentowane, zyskują jedynie chwilowe trwanie i skazane są na nieubłagalną entropię, której stała świadomość staje się jednym z najbardziej dojmujących doświadczeń podczas pobytu w tym mieście.
Smakowanie Wenecji może przebiegać na wielu poziomach. Najbardziej popularny obejmuje zwiedzanie licznych kościołów, pałaców, muzeów i galerii, które będąc wybitnymi realizacjami architektonicznymi stanowią jednocześnie skarbnicę pieczołowicie przechowywanych i otaczanych niemal nabożną czcią dzieł rzeźby i malarstwa. Bazylika św. Marka, kościoły San Moise, San Stefano, Zanipolo, Frari, Santa Maria dei Miracoli, San Giorgio Maggiore, Il Redentore, Santa Maria della Salute wyznaczaja jak punkty orientacyjne najważniejsze momenty religijnych uniesień. Fundowane z racji pozyskania cennych relikwi, na chwałę Boga lub jako wyraz wdzięczności za ocalenie przed wojną, niepowodzeniem czy zarazą, dawały świadectwo nie tylko religijnej żarliwości ale i burzliwej historii, która plątała losy republiki weneckiej. Monumentalny Pałac Dożów, Prokuracje, Bibiloteka, Ca’d’Oro, rezydencje rodów takich jak Pesaro, Corner czy Rezonico odsłaniają świeckie oblicze miasta, wskazując na długotrwałą prosteritę polityczną i gospodarczą, lub, gdy tej w końcu zabrakło, na nieustające zamiłowanie do przepychu, luksuku i splendoru, osuwające się ostatecznie w dekadencki hedonizm nigdy nie cichnącego karnawału. Galeria della Academia, Muzeum Correr, Ca Rezonico czy Kolekcja Peggy Guggenheim wraz ze swoimi zbiorami zamrażają całe dekady i stulecia estetycznych wzruszeń i artystycznych eksperymentów. Bellini, Carpacio, Giorgione, Tycjan, Tintoretto, Veronese, Antonio Canale, Francesco Guardi, Tiepolo to tylko najgłośniejsze z nazwisk przykuwajacych uwagę zwiedzających. Przemierzający muzealne korytarze przybysze wszędzie doświadczają tego niezapomnianego, typowego dla malarstwa weneckiego, obcowania z kolorem, czasem nasyconym, niekiedy zaś delikatnie stłumionym, od pełnego blasku przechodzącym w aksamitne półcienie i głębokie czernie. Migotanie nasyconych barw, wyciszających półtonów i nagłych refleksów oślepiającego światła ma w sobie coś z połyskliwych blików słońca odbijającego się w drobnych falach Canale Grande i Giudecci i pozwala zrozumieć dlaczego ci tworzący nad laguną artyści tak wrażliwi okazali się właśnie na kolor i światło.
Ten najpowszechniejszy sposób smakowania Wenecji uzupełniany jest przez inny, mniej odświętny ale też bardziej może prawdziwy, zanurzony w codzienności. Wyznacza go powolne przemierzanie brukowanych, krętych uliczek, przecinanych w najmniej spodziewanych momentach wąskimi kanałami, których brzegi spinają malownicze mostki. Dźwięki tak odkrywanej Wenecji wybrzmiewają pospiesznymi krokami ciągnącymi sie echem po brukowanych zaułkach, gwarem rozmów, gruchaniem gołębi i cichym pluskiem wioseł zanurzanych w martwej toni wody. Kolory miasta okazują się jaskrawe i oślepiające niczym bliki światła ślizgające się po taflach słynnego szkła z Murano pulsującego chorobliwą tu wręcz potrzebą przykuwania uwagi. Kiedy indziej barwy te okazują się spłowiałe niczym tynki mijanych domów, których dawna chwała rozsypuje się w proch, zawierając w sobie cały smutek mozolnego trwania i powolnego zmierzchu. Zapach tej nieumuzealnionej Wenecji wyznaczają dziesiątki woni unoszących się z okien domów, ciasnych podwórek i oczywiście nastawionych na wygłodniałych turystów restauracji, tratorii, cukierni i kafejek, przycupniętych w przyziemiach wijacych się kamienną wstęgą kamienic. Tylko chwilami smakowite zapachy potraw mieszają się z fetorem butwiejącego drewna, glonów i morskiej wody, przypominającym o grozie czychającego rozkładu i śmierci, z którymi od stuleci Wenecjanie toczą swoją nierówną walkę.
Jeszcze inną twarz objawia Wenecja w Giardini i Arsenale, gdzie raz na dwa lata pokazywane są w ramach Biennale Sztuki Współczesnej prace zarówno artystów reprezentujacych najbardziej prestiżowe centra artystyczne jak i tych, którzy przybywają z odległych peryferii, pozbawionych wiekowej tradycji sztuki awangardowej. Każdorazowo jednak przed oczami widza snuje się dzięki ich pracom opowieść o świecie i człowieku, który w otaczającej go rzeczywistości desperacko chce zaistnieć, odcisnąć swój ślad, albo odnaleźć zagubioną tożsamość. Artystyczne wypowiedzi uzyskać mogą w efekcie formę poetycką jak w przypadku Shioty szukającej w pajęczynie nici właściwego klucza do zrozumienia Japonii, mogą stać się gorzką refleksją na temat ludzkiej kondycji, którą w tym roku budziła nawiazująca do Holokaustu intalacja Fabio Mauri „Fine” czy też przyjąć kształt rzuconej w twarz prawdy, brutalnie konfrontującej nas z naszymi cywilizacyjnymi grzechami i nie pozostawiajacej cienia szansy na odkupienie, której można było doświadczyć w pawilonie Australii czy Szwajcarii. Prace kontrowersyjne, skłaniające do myślenia albo wręcz prowokujące do zajęcia aktywnej postawy wobec zachodzących w świecie procesów politycznych, ekonomicznych czy społecznych, pozostają w pamięci na długo po opuszczeniu terenów wystawowych. Nakładając się na pozyskany wcześniej migotliwy obraz dawnej Wenecji dają w efekcie niejednoznaczny, skomplikowany wizerunek miasta.
W napisanej przez Marlenę de Blasi powieści „Tysiąc dni w Wenecji” pojawia się refleksja, a może raczej przestroga: „Jeśli ośmielimy się patrzeć uważnie, możemy ujrzeć znacznie więcej.” Wydaje się, że jest to jedna z najtrafniejszych diagnoz Wenecji. Patrząc w jej twarz zobaczymy tyle wizerunków miasta ile gotowi jesteśmy ze sobą ponieść. Nie znaczy to jednak, że poznaliśmy jej wszystkie tajemnice. Są takie, kóre wymagają ukratkowych, przypadkowych spojrzeń, badawczych obserwacji z wciąż nowych punktów oglądu albo też intensywnej badawczości świdrujących przenikliwie oczu. Przede wszystkim jednak wymagają one ciągłych powrotów, aby dkrywać nieskończone nowe perspektywy, dzięki którym Wenecja nigdy nie stanie się oczywista i jednoznaczna.
Agata Rusnak-Kozłowska