TELEFON: 71 798 67 33

Co Włosi robili w Polsce…

/, Wydarzenia/Co Włosi robili w Polsce…

Co Włosi robili w Polsce…

czyli dziennik pobytu włoskiej grupy projektowej

Program uczenie się przez całe życie

Fundacja Rozwoju Systemu Edukacji

Dzień 1: 21 kwiecień 2013

Powiedzmy, że ten dzień zaczął się tak, jak reszta spokojnych dni. Jednak tego słonecznego dnia, życie moje i mojej rodziny miało zmienić się na dziesięć dni. Myślę ,że to jednak nie niedziela była kluczowym dniem, lepiej by było gdybym opowiedziała o sobocie. Bo w sobotę działo się naprawdę dużo. Otóż, drogi dzienniku, myślę że muszę nakreślić Ci krótką historię, potem przejdę do dzisiejszego dnia.

Hmm, piętnastka młodych szalonych, trochę nierozgarniętych, ale za to bardzo radosnych ludzi zapisało się do projektu Comenius, który pozwolił na zapoznanie Włochów. Od momentu zapisu, aż do dzisiaj każdy był wyluzowany i mówił: „Ah, no i co? Przyjadą i dobrze, fajnie…, spoko…”. Dzisiaj na lotnisku wyszło, jak bardzo byliśmy w błędzie. Minęło zaledwie kilka godzin, a wszystko bardzo się pozmieniało, ale pozwól, że zacznę od ranka. Oczywiście poprzedniej nocy bardzo, ale to bardzo mało spałam – myślę że to z powodu ogromnego zestresowania. Mimo, że cała nasza grupa ‚mailowała’ a ze swoimi partnerami, to jednak co innego pisać, co innego spotkać się na żywo i mieszkać pod jednym dachem. Budząc się wcześniej niż zadzwonił mój budzik, czułam mrowienie w całym ciele, moja rodzina postawiła się w kuchni i próbowała różnych sztuczek, żeby rozluźnić atmosferę. W takim przypadku, ich zmagania zeszły na niczym. Za to cały czas ich poganiałam, nie pozwoliłam swojej rodzicielce na wypicie kawy. Wsiadając do auta, nie mogłam przestać myśleć o tym, że zaraz spotkam swojego Włocha. Jakby stresu było mało, mój ukochany tato pozwolił sobie na żart, że zgubił drogę na lotnisko. W ogóle nieśmieszny. Wchodząc na lotnisko, gorączkowo zaczęłam poszukiwać mojej grupy. Gdy przed moimi oczami stanęła jedna z naszych pań, moje zestresowanie minimalnie opadło. Jednak, patrząc na swoją nauczycielkę, w mojej głowie cały czas miałam jedno pytanie: „Jak ona to robi, że jest taka spokojna? I się na dodatek uśmiecha.” Takiego właśnie spokoju mi brakowało, byłam roztrzęsiona. Po kolei zaczęli przychodzić inni – patrząc na twarze dziewczyn wiedziałam od razu, że czują się podobnie do mnie. Chłopcy? Oni raczej niczym się nie przejmowali – byli tacy, jak zawsze. Kulminacyjny punkt zaczął się, gdy panie rozdały nam kartki z imionami i nazwiskami naszych partnerów, wtedy napięcie stało się wręcz namacalne. Spikerka zapowiedziała przylot włoskiej grupy i nagle wszyscy staliśmy pod barierkami, każde rozsunięcie się automatycznych drzwi wywoływało u nas atak serca. W końcu ktoś teatralnym piskiem oznajmił, że widzi naszą włoską grupę i zaczęło się: każdy mówił przez drugiego, niektórzy trzymali się za dłonie, inni próbowali ukryć za plecami kogoś z grupy. A Włosi powoli i spokojnie wychodzili nam na spotkanie. Niepewnie zaczęliśmy się witać z naszymi partnerami, wychodząc z lotniska nikt nie był niczego pewien. No oczywiście oprócz chłopaków. Oni cały czas przyjmowali wszystko obojętnie. Każdy odjechał do swojego domu – dzisiaj mieliśmy pierwszy dzień dla siebie, dla rodzin. Moi rodzice postanowili zabrać nas na piękną górę Ślężę, z której wracaliśmy bardzo szybko, gdyż Comeniusowa grupa planowała spotkać się i pograć w kosza. Nigdy nie zebrałam się tak szybko, jak dzisiaj – dziesięć minut w domu i już byłam gotowa do wyjścia. Oczywiście z kosza nic nie wyszło, może to i lepiej? Za to wszyscy zgodnie położyliśmy się lub siedzieliśmy na trawie i powoli, ale bardzo powoli zapoznawaliśmy się z włoskimi przyjaciółmi. Całej ekipie wyszło to na dobre; wracając wstąpiliśmy na jedzenie do Galerii Dominikańskiej, a stamtąd pewniej wracaliśmy do domu, rozmawiając więcej ze swoimi partnerami. Stres uleciał w jednej chwili. Siedząc teraz, drogi dzienniku, z Tobą na kolanach i spisując, co dzisiaj się wydarzyło, myślę. Nie, nie… – poprawka – jestem pewna, że nie chcę końca tej wymiany. Dzisiejszy dzień spędzony z nowymi i starymi znajomymi był tak piękny, że mogłabym go odtwarzać na nowo i na nowo. Czas iść spać, a jutro…? Zobaczymy, co przyniesie jutro;).

Misia

Dzień 2: 22 kwiecień 2013

Dziś Nasz dzień drugi. Ja i mój włoski partner już się zaprzyjaźniliśmy, przyszła pora na zapoznanie się całej grupy.

Przyjechaliśmy rano do szkoły. Zebraliśmy się w auli. Gości przywitała pani dyrektor Małgorzata Górny.

Po raz pierwszy byliśmy wszyscy razem i mieliśmy okazję się poznać. Panie opiekunki miały świetny sposób na „rozkręcenie” tej integracji. Każdy powiedział coś o sobie, najpierw w parach, a potem losowo: „na kogo wypadło, na tego bęc”. I tak poznaliśmy się w grupie.

Zabawiliśmy się też w udoskonaloną wersję „głuchego telefonu”. Zabawa polegała na rysowaniu (palcem, nie długopisem;-)) na plecach sobie po kolei. Rysunek pokazany pierwszej osobie, odrysowany na plecach każdego z nas i przelany na papier przez ostatniego w kolejce, raczej słabo przypominał obrazek z oryginału ;-).

Potem rozdzieliliśmy się i każdy zabrał swojego partnera na dwie swoje lekcje – u mnie był to język polski ( hahaha) i język angielski (to już lepiej :).

Później wyskoczyliśmy na boisko szkolne pograć w „nogę”, Włosi kontra Polacy. Mecz był zacięty , o włos wygrali gospodarze.

Po meczu i obiadku, zabraliśmy gości na zwiedzanie Wrocławia z przewodnikiem, który niezłą angielszczyzną opowiadał o naszym pięknym mieście, jego zabytkach i historii. Pokazaliśmy im, i przy okazji sami zobaczyliśmy to, co stanowi wizytówkę miasta, czyli Rynek, Ratusz, Pręgierz, Uniwersytet Wrocławski, Jatki, Katedrę i Ostrów Tumski.

Po dość długim i nieco męczącym „spacerze”, wróciliśmy do domu i trochę odpoczywaliśmy. Zagraliśmy w gry komputerowe, a wieczorem obejrzeliśmy w kinie domowym film w technologii 3D pt: „Prometeusz”.

To był nasz pierwszy wspólny dzień – niezwykle udany nie tylko ze względu na piękną słoneczną pogodę towarzyszącą nam podczas zwiedzania, ale też dobre nastroje i świetną zabawę w towarzystwie naszych włoskich partnerów z wymiany.

Jutro czeka nas znów dzień pełen wrażeń. Jaki będzie? Czy równie udany?

Staszek

Dzień 3: 23 kwiecień 2013

Obudziliśmy się o 6.00 rano. Wstaliśmy, umyliśmy się, przebraliśmy się i zjedliśmy śniadanie. O 8.00 wyszliśmy z domu i poszliśmy na przystanek autobusowy. W szkole rozmawialiśmy głównie o stereotypach związanych z Polakami i Włochami. Pisaliśmy również eseje o znaczeniu edukacji w życiu młodych ludzi oraz wymyślaliśmy slogany zachęcające młodych ludzi do studiowania za granicą.

O 13 zjedliśmy w szkole obiad, a potem – o 14.00, spotkaliśmy się pod pręgierzem, skąd w grupach polsko-włoskich ruszyliśmy na zwiedzanie miasta trasą krasnoludków. Każda grupa miała szukać krasnoludków związanych, np. z gotowaniem, podróżami, zawodami. Musieliśmy znaleźć ich 6. Gdy znaleźliśmy wszystkie krasnoludki, co wymagało nieco wysiłku, mogliśmy wracać do domu.

W domu mama ugotowała nam pyszny obiad. Około godziny 19.00 poszliśmy grać w koszykówkę na hali sportowej z moimi przyjaciółmi. O północy obejrzeliśmy jeszcze mecz finału NBA w telewizji, po czym poszliśmy spać.

Michał W.

Dzień 4: 24 kwiecień 2013

Ten dzień zapowiadał się całkiem zwyczajnie. Pogoda była znośna, humory całkiem dopisywały, było nieźle. Tego dnia czekały nas prezentacje dotyczące zagadnień, nad którymi pracowaliśmy wszyscy wspólnie już od jakiegoś czasu, m.in. programy unijne skierowane do studentów, możliwości i zalety studiowania za granicą, system boloński, etc. Oficjalnie zbiórka w szkolnej auli miała odbyć się o godzinie 9.45, ale niektórzy pojawili już przed ósmą, aby przećwiczyć i dopiąć wszystko na ostatni guzik.

Tak więc stawiliśmy się z samego rana w umówionym miejscu, rozpoczęły się ostatnie poprawki w prezentacjach multimedialnych oraz ustawieniach harmonogramu całej akcji. Całe przedsięwzięcie przeszłoby bokiem nie pozostawiając większych śladów, gdyby nie fakt, że na widowni mieli być nie tylko niektórzy uczniowie i nauczyciele naszej szkoły, lecz także przedstawiciele władz wrocławskich. Nie owijając w bawełnę, napędziło nam to stracha. Z początku wszyscy przyjmowali to z pełnym spokojem, lecz im bliżej było do godziny 10, kiedy to rozpocząć się miały prezentacje, tym trudniej wszystkim było znaleźć sobie miejsce. Trzęsące się ręce, rozbiegany wzrok… Stres aż unosił się w powietrzu. I w końcu przyszła ta chwila, zaczęło się. Każdy z nas jak najbardziej chciał odwlec moment wyjścia na scenę, jednak było to nieuniknione. Była jednak pewna „pociecha” w tym wszystkim: występ szkolny zespołu muzycznego między naszymi ‚przemówieniami’ pozwalał nam się na chwile, dwie oderwać. Po dłuższej chwili… wreszcie, udało się, przeżyliśmy! Wszyscy przekazali to, co mieli przekazać i mogliśmy wreszcie odetchnąć. Serio, niby taka nieistotna rzecz, ot, zwykła prezentacja, ale ulga po wszystkim była nieziemska. Oczywiście nie obyło się bez paru wpadek i pomyłek, ale suma sumarum poszło całkiem nienajgorzej.

Po tej stresującej części dnia miało odbyć się spotkanie ze studentką, która w ramach innego programu unijnego – Erasmus, studiowała historię w Liverpool’u, jednak ten punkt programu, ze względu na odwołanie spotkania spowodowanego chorobą, nie doszedł do skutku, więc trzeba było skorzystać z „planu B”: pochwaliliśmy się naszymi zdolnościami reżysersko-montażowymi, prezentując naszym włoskim kolegom kilka filmów z ostatniego Dnia Angielskiego. Nawet sam pan reżyser towarzyszący Włochom od kilku dni był pod wrażeniem!

Potem, po smakowitym obiedzie w szkolnym bufecie, ruszyliśmy dziarskim krokiem pod Panoramę Racławicką, gdzie o 14.00 miał odbyć się pokaz malowidła znajdującego się w środku. Włosi z zainteresowaniem oglądali wyjątkowy w skali światowej obraz, słuchając pełnej dramatyzmu opowieści o bitwie pod Racławicami.

Resztę dnia spędziliśmy praktycznie wszyscy razem, siedząc bądź leżąc w parku na trawie, rozmawiając, śmiejąc się, jedząc i grając w karty. Dzień ten można było zaliczyć do udanych, tak jak właściwie każdy inny. Dziwnym trafem, gdziekolwiek byśmy z Włochami nie byli i czegokolwiek byśmy nie robili, nigdy się nie nudziliśmy!

Kamil

Dzień 5: 25 kwiecień 2013

Dziś wstaliśmy wcześnie, ponieważ w planach mieliśmy wycieczkę. O 8.00 rano wyruszyliśmy do Książa. W autobusie każdy spał i zbierał siły, bo byliśmy zaspani – przez to było bardzo cicho i spokojnie. Na miejscu zastaliśmy piękną pogodę – świeciło słońce i było ciepło.

Zamek Książ jest trzecim co do wielkości zamkiem w Polsce. Dowiedzieliśmy się o historii tego miejsca i o jego władcach. Przewodnik zabrał nas do każdej komnaty. Na koniec odwiedziliśmy podziemia zamku.

Po zwiedzaniu udaliśmy się do parku. Włoska grupa nauczyła nas grać w ich typowe zabawy. Każdy zrobił sobie zdjęcie ze swoim partnerem na pamiątkę. Potem mieliśmy trzy godziny na przygotowanie skeczy na temat stereotypów. Włoska grupa pokazała polskie stereotypy, a polska grupa – włoskie. To było trudne zadanie, ale bardzo zabawne i interesujące. Wszyscy chętnie wzięli w tym udział. Z uśmiechami i wypiekami na twarzy po świetniej zabawie, relaksie i odpoczynku na zielonej trawce, opuściliśmy to piękne miejsce. To był udany dzień!

Martyna P.

Dzień 6: 26 kwiecień 2013

Ósma rano. Ja i mój partner z wymiany – Federico, wstaliśmy, żeby przygotować się do wyjścia. Pogoda za oknem nie wróżyła nic dobrego. Szarawe chmury przepływające gdzieniegdzie zwiastowały załamanie pogody, wyjątkowo udanej przez ostatnie kilka dni. Wolno jedliśmy śniadanie – kanapki z nutellą, bo na lekcjach włoskiego dowiedziałam się, że we Włoszech jadają śniadania na słodko.

Najpierw poszliśmy na historię, potem matematykę. Lekcje były krótsze o 15 min, a moja klasa bawiła na wycieczce w Warszawie, więc i tak nie straciliśmy zbyt wiele. Na przerwach mijali nas zaciekawieni uczniowie uważnie przyglądając się zagranicznym gościom.

Po 10 spotykaliśmy resztę grupy przy sali, gdzie mają odbyć się wspólne zajęcia. Już w środku, podzieliliśmy się na 5-cio, 6-cio osobowe grupki i pracowaliśmy nad artykułem o wartości edukacji w naszym życiu. Zadanie nie było proste, zwłaszcza, że wszystko musieliśmy argumentować po angielsku. Ale, wszyscy byli bardzo zmotywowani i język przestał być problemem. Co i rusz w klasie wybuchały żarliwe dyskusje po angielsku , przerywane włoskimi i polskimi zdaniami. Po skończeniu pisania (dostaliśmy dodatkowe 5 minut na ostateczne poprawki), każda grupa przeczytała swoje eseje. Temat, z pozoru prosty, okazał się bardzo poważny i każda grupa miała wiele do powiedzenia, co wynikało z różnych aspektów znaczenia edukacji w naszym życiu, które wzięliśmy pod uwagę formułując nasze wypowiedzi.

Przystąpiliśmy do zaprezentowania wtorkowego zadania, mianowicie zdjęć wybranych wrocławskich krasnali. Każdy slajd opatrzony był zabawnymi komentarzami wraz z uzasadnieniem, dlaczego akurat ten krasnal zasłużył na fotografię. Grupy, które nie wywiązały się z zadania, dostały karę – musiały napisać poemat o wybranym krasnalu. 12 wersów po angielsku. Wiersze były gotowe następnego dnia. Po ciężkiej pracy wszyscy z zadowoleniem zeszli do szkolnej kantyny, żeby zjeść przygotowany obiad. Najlepsze było przed nami.

Po obiedzie zabraliśmy się grupą do TGG – budynku przy Legnickiej, gdzie mieliśmy zarezerwowane dwie godziny na kręgielni. Świetna okazja, żeby spędzić razem czas, dobrze się bawić i wypocząć po pisaniu artykułów. Kręgielnia jest bardzo ładnie urządzona i przestronna. Niektórzy byli tam po raz pierwszy i dopiero uczyli się grać, ale na pewno było to dla nich świetne doświadczenie. Po 17 mieliśmy czas wolny. Poszłam razem z Fede spotkać się z kilkoma parami z wymiany, miło spędziliśmy popołudnie. Wieczorem moja mama upiekła kulebiaka z łososiem – tradycyjną potrawę kresową. A niech spróbuje trochę wschodniej kuchni! Pewnie wolałby pizzę, ale kulebiak bardzo mu posmakował i wziął dokładkę. Na koniec zagraliśmy z moją mamą w karty i poszliśmy spać. Mimo niesprzyjającej pogody dzień był niezwykle udany, a następne miały być jeszcze ciekawsze.

Gosia

Dzień 7: 27 kwiecień 2013

W sobotę rano mieliśmy z Lucą zaplanowany rejs po Odrze. Pogoda była „pod psem”, od rana padał deszcz.

Moja mama zaproponowała, że nas podwiezie, szybko się zebraliśmy i na miejscu byliśmy prawie pierwsi. Rejs był dość fajny, szkoda tylko, że padało. Popłynęliśmy z Ostrowa Tumskiego pod ZOO i z powrotem. Ze względu na złą pogodę zamiast zwiedzić Ogród Japoński i zrobić piknik w Parku Szczytnickim, poszliśmy do Muzeum Narodowego, gdzie oglądaliśmy wystawę pt. „Od Cranacha do Picassa”. W muzeum nie spędziliśmy dużo czasu w sumie było tam trochę nudno. Po wyjściu, mniejszą grupą poszliśmy do rynku. Spędziliśmy tam trochę czasu, po czym wróciliśmy do domu. Był to dość udany dzień, biorąc pod uwagę, że padał deszcz, ale mógłby być o wiele ciekawszy gdyby świeciło słońce.

Krystian

Dzień 8: 28 kwiecień 2013

Jako że był to dzień spędzony z rodzinami i nie mieliśmy żadnego planu ustanowionego odgórnie, mogliśmy się wyspać i wstać o godzinie 10. Zjedliśmy śniadanie – pyszne francuskie tosty z nutellą, po czym rodzice zabrali nas na wycieczkę dookoła Wrocławia nowo wybudowaną obwodnicą wrocławską. Zobaczyliśmy przepiękny most Milenijny oraz Stadion Wrocławski. Po powrocie do domu, zjedliśmy obiad i zrobiliśmy sobie godzinną siestę na wypoczynek. Graliśmy w gry komputerowe i oglądaliśmy filmy. Podczas odpoczynku dostaliśmy telefon z zaproszeniem na imprezę karaoke od przyjaciółki z grupy projektowej. Po krótkim zastanowieniu się przyjęliśmy zaproszenie i pojechaliśmy na imprezę. Świetnie bawiliśmy się w towarzystwie grupy, śpiewaliśmy i śmialiśmy się razem. Impreza skończyła się późnym wieczorem, więc byliśmy bardzo zmęczeniu po powrocie, wzięliśmy tylko prysznice i poszliśmy spać.

Jacek

Dzień 9: 29 kwiecień 2013

Tego dnia włoska strona po raz ostatni raz widziała Wrocław, ponieważ był to dzień wyjazdu do Oświęcimia, Wieliczki I Krakowa. Wstaliśmy o godzinie 4.00 (!), aby być o umówionej porze, czyli o 5:15 pod naszą szkołą, skąd wyruszyliśmy do Oświęcimia. Po kilku godzinach dotarliśmy na miejsce. Kiedy wysiadaliśmy z autokaru pod Muzeum Auschwitz – Birkenau, nikt nie spodziewał się tego, jak straszne i przerażające rzeczy tam zobaczymy. Zdjęcia ludzi przed pojmaniem do obozu, z ich pobytu w obozie, nieludzkim traktowaniu, chwytały tak bardzo za serce, że niektórzy z nas nie potrafili powstrzymać łez… Płacz i ogromny smutek…

Po dość przygnębiającej, ale jakże ciekawej „podróży” historycznej, ruszyliśmy w stronę Wieliczki. Na miejscu mieliśmy szansę przeżyć fascynującą 3 godzinną wycieczkę po Kopalni Soli, która jest jedną z największych atrakcji turystycznych w Polsce. Rzeczywiście, tak ogromna ilość soli robi niesamowite wrażenie, na dodatek sceneria, jakby z bajki wzięta…

Po tej niezwykłej „przygodzie”, pojechaliśmy do Krakowa. Wieczorem poszliśmy zobaczyć przepiękny Krakowski rynek, zachwycając się magią tego miejsca, zjedliśmy pyszną chińszczyznę w tamtejszej restauracji i nieziemsko zmęczeni powróciliśmy do hostelu.

Jacek

Dzień 10: 30 kwiecień 2013

I po wszystkim. Oh, chyba mi serce pęknie, dzienniku. Gdybyś wiedział, jak bardzo ogarnia mnie smutek, jak łzy lecą po moich policzkach, to chyba też byś zaczął płakać. Dwa głębokie wdechy i zaczynam od początku. Małą sekundę. Właśnie czas, czas mija tak szybko. Zaledwie była niedziela, a już wtorek. Ale może tak zacznę od rana? Wczoraj po pięknym spotkaniu z naszymi Włochami na krakowskim rynku, wracaliśmy do naszego hotelu – niektórzy radośni, inni ze łzami na policzkach, gdyż zbliżał się nieuchronny dzień rozstania. W pokojach atmosfera była dość przygnębiająca, ale staraliśmy sobie mówić, że przecież jeszcze jeden dzień, nie ma co się smucić. Rano obudziliśmy się wcześnie i śpieszyliśmy się bardzo ze wszystkim, bo jak najszybciej chcieliśmy spotkać naszych Włochów. Wielkie witanie w autobusie poprawiło nasze humory na tyle, że na wycieczkę jechaliśmy z uśmiechniętymi twarzami. Przejście od momentu, gdzie nasz kochany pan kierowca nas wysadził do Uniwersytetu Jagiellońskiego okazało się nie lada wyzwaniem, ale myślę że świetnie sobie wtedy poradziliśmy. W uniwersytecie przedstawiono nam multimedialną prezentację, niektórzy Włosi szeptali między sobą, że kto wie, może przeprowadzą się do Polski i zaczną uczęszczać do niego. Myślę, że krakowski uniwersytet zauroczył ich w takim samym stopniu, co samo miasto. Podzieliliśmy się na dwie grupy i zaczęliśmy zwiedzanie. Próbowaliśmy się skupić, ale podświadomie cały czas wyczuwaliśmy, że to ostatnia wycieczka i że po niej pojedziemy na rynek, a z rynku na lotnisko, jakoś nikt nie mógł tego przetrawić. Wolny czas, który dostaliśmy od naszych nauczycieli na obiad i zakupy minął w okamgnieniu. W drodze na lotnisko, mało kto się śmiał, mało kto się uśmiechał. Myślę, że każdy przypominał sobie pierwszy dzień i wszystkie pozostałe, rozmowy, wygłupy i tysiące innych rzeczy. Stojąc na lotnisku, gdy wypowiedziane zostały słowa: „Czas się pożegnać”, targały nami skrajne emocje: niektórzy zaczęli płakać, inni śmiali się, że to tylko taki krótki okres. Jednak, gdy zostawialiśmy grupę włoską za sobą i odwróciliśmy się na pożegnanie, każdy miał smutną minę.

Wracaliśmy do Wrocławia i czegoś w autobusie brakowało. Było piętnaście pustych miejsc. Wiesz, nawet jadąc tramwajem do domu miałam ochotę odwrócić się do tyłu i powiedzieć coś do swojego partnera. Ale go nie było. Dlatego na razie płaczę, ale kilka miesięcy i znowu się wszyscy spotkamy…

Misia

Wrocław 21-30.04.2013

Podsumowaniem pracy nad projektem COMENIUS pt. We don’t need no education…? – the importance of education in young people’s lives były filmy Italy and Poland: are the jokes true?, kręcone przez uczniów, a związane ze stereotypowym postrzeganiem Polaków i Włochów.

Zachęcamy do obejrzenia kilku z nich.

2019-03-21T09:50:19+00:00 23 czerwca 2013|Projekty edukacyjne, Wydarzenia|