W ostatnich dniach lutego klasa humanistyczna (3a) została skoszarowana na terenie klasztoru Klaretynów w Krzydlinie Małej, miejscowości położonej na końcu świata (posiadającej na szczęście jeden malutki sklep). Zaraz po rozlokowaniu maturzystów w mnisich celach, rozpoczęła się ciężka, katorżnicza praca na niwie matematycznej. Królowa nauk, Pani Iwona, strzelała celnie seriami ułamków i równań z setką niewiadomych przeszywając serca biednych humanistów. W imię czego? W imię walki z ciemnotą, w imię pracy organicznej nad stworzeniem generacji młodej inteligencji zdolnej do analitycznego myślenia. A tak naprawdę? Aby zdać maturę powyżej 30%.
A potem nocne, tajne komplety na latającym uniwersytecie z tym ponurym historykiem przeodzianym w marynarski sweterek z sekendhendu za 2 złote (który niegdyś, w przypływie miłości, podarowała mu jego żona). Zajęcia o Niemcach, Francuzach, Brytyjczykach i Rosjanach co się nie lubili; co droczyli się o puste połacie ziemi w Togo, Malediwach, Persji i Marianach. O panu Serbie co zabił jakiegoś księcia z Austro-Węgier. O tym, że „Na Zachodzie bez zmian”, no może poza tym, że w każdej bitwie ginęło bez mała pół miliona chłopaków. O panu brzydkim, brodatym i szpetnie uzębionym co potrafił leczyć hemofilię w rodzinie Mikołaja II. I o innym panie z bródką krzyczącym „Cała władza w ręce rad”. I na końcu jakiś arkusz maturalny z oskubanym orłem w kajdanach.
I jeszcze ta geografia. Wschód to na lewo? I gdzie jest ten cholerny Karpacz?
Na szczęście całą tą ponurą aurę rozświetliła ogromna papierowa taca z górą pączków. No tak, dziś tłusty czwartek. A… przy okazji pączków. Heraklit powiedziałby – nie możesz zjeść tego samego pączka dwa razy.
Powodzenia na maturze, Ryjówki
Królowa Nauk, Pani Iwona
Ponury historyk w marynarskim sweterku za 2 złote, Ojciec ataman